sobota, 17 maja 2014

W wirze.

Z racji przymusowego utknięcia pod kocem, z termoforem i notatkami z foto i ciepłolecznictwa mam chwilę na napisanie. Bieg Łosia się pojawił i przemknął - tym razem wiosennie, nie pośniegowo - trudno porównywać, ale szybciej, II miejsce bo do szybkości Joanny S. jeszcze sporo mi brakuje - 5 minut. Ale zadowolona byłam, bo się przyłożyłam i popracowałam w tym biegu. Miło też towarzysko było, znajomi z biegów. Za tydzień II-ga również, Podkowiańska Dycha - tanio skóry nie sprzedam. Wczoraj, dziś deszcz - wczoraj pomęczyłam się na parkowych górkach, nie szło, nie chcę zwalać na ulewny deszcz, ale sztywna byłam cała i drugi cross już skróciłam. Dziś rano, na rowerze na targ w B, też pompa po drodze, gdy wróciłam, od razu na tren,  bo i tak byłam mokra - nawet fajnie mi się biegło, w dobrym nastroju wśród kropli i kałuż - takie dziecięce szczęście, że nikt nie woła - "do domu, bo przemokniesz!". Jednak nastrój nie trwał długo - chyba to dwudniowe przemoknięcie zadziałało na narządy wisceralne, a dokładnie to pęcherz zaprotestował i tak to utkwiłam pod kocem w wełnianych gatkach. Teraz wir się zaczął - szkoła i zaliczenia, w czerwcu dwa egzaminy zawodowe - teoretyczny i praktyczny. Do tego jeszcze praktyki.. Ach, rzuciłabym to wszystko i w góry.. Nie wiem czy Ślęża mi wyjdzie- tydzień przed Mardułą, później są Ludwikowice i Mistrzostwa Polski i Europy Masters..ech, fajnie by było zobaczyć, ale dzień później ten nieszczęsny egzamin. Wymyśliłam, że zrobię prawo jazdy - właśnie dla gór, bo samochodów nie lubię, ale dojazd łatwiejszy. Do Kampinosu jadę przez Warszawę 3 godziny, od siebie - byłabym w ciągu 30-40 min. Znacząca różnica. Ciekawostka - jadąc na Bieg Łosia, spotkałam w kolejce nauczycielkę angielskiego. Dała mi artykuł do poczytania z Science - o nerwie błędnym, który zaopatruje m.in. serce, płuca, żołądek. W artykule dowodzono, że jego stan działa na samopoczucie. A robimy to właśnie przez głębokie wdechy i wydechy - właśnie długi wydech działa rozluźniająco i tonizująco na narządy przezeń unerwiane, a tym samym na uspokojenie umysłu. Czyli kolejne wschodnie "czary" zyskały dowód naukowy - medytacja to nie wymysł "nawiedzonych", tylko jak najbardziej terapia lecznicza. To mi się podoba, że te metody leczenia znane od tysiącleci na Wschodzie, zyskują dowody naukowe i wchodzą na salony. I zachodnia medycyna może przestanie być tak napuszona swoim "wiem lepiej, bo udowodnione pod mikroskopem".
Więc na razie - nauka i treningi. Sąsiad spotyka mnie wychodzącą na trening - "Ale wczoraj już biegałaś, zapomniałaś?" - bardzo śmieszne..;) Syndrom odstawienia gór. W książce "Mroczna strona gór" jasno i wyraźnie napisane, że uzależniają. Nie tylko wspinaczy."(...)przelotne doświadczanie pełni życia jako moment reintegracji, który następuje w chwilach wielkiego natężenia, zagrożenia lub gdy zaangażujemy się w zmagania z nowym, ekscytującym wyzwaniem. W buddyzmie taki stan się osiąga przez medytację. Ten moment poczucia jedności ze wszechświatem nosi nazwę kensho. (...) Przepływ - kiedy cała uwaga skupiona jest na klarownym celu i gdy trudnym wyzwaniom dorównują świetnie zharmonizowane umiejętności. To ten moment, gdy z nagłym poczuciem lekkości łyżwiarz wykonuje perfekcyjny potrójny skok, akrobata przelatuje z jednego drążka na drugi(...) W każdym przypadku stopień koncentracji na zadaniu jest tak wielki, że wszystkie inne życiowe sprawy tracą znaczenie. Nieświadoma mijającego czasu osoba wykracza poza normalną świadomość, popadając w ulotny stan przepływu."