wtorek, 8 kwietnia 2014

Zapach czeremchy i zwis ze szmaty.

Wreszcie się udało wstać o piątej rano i zrobić trening. Coś mi się zegar biologiczny przestawił i naprawde trudno mi się zerwać ze śpiewem na ustach skoro świt. Albo to niedobór energii, albo niedobór żelaza..Tak to jest jak ktoś z biegających znajomych wrzuca na fb, ze ma anemię - i panika - "a może ja też mam?", "też jestem ostatnio zmęczona" i tp. i td., podejrzenia się szerzą, strony z doradztwem - "badania dla biegaczy" przeżywają oblężenie.
Czasu brak, bo szkoła, bo praktyki trzeba odbębnić - piszę "odbębnić", bo fizykoterapia, czyli podłączanie pacjentów do prądu, traktowanie ich ultradźwiękami, krioterapią - jednego za drugim, jak na taśmie w fabryce w ogóle mnie nie pociąga. Gdybym nie poszła z własnej chęci na 1-szym roku przyglądać się pracy terapeuty manualnego, to teraz bym zwątpiła szczerze w swój wybór Fizjoterapii jako nowej drogi życiowej. Na szczęście też staram się poznawać nowe rzeczy i w ramach tego poznawania byłam na Konferencji Masażu - ach, cóż to był za masaż. Dwa dni poznawania kilku metod pracy z ciałem. To nie odtwórcze i  beznamiętne - głaskanie powierzchowne, rozcieranie, ugniatanie..bo tak mnie nauczono. Przekonałam się na własne oczy i skórze, że masaż może być Sztuką. Że to jest praca z ciałem, psychiką, emocjami. Że z tkankami można rozmawiać - jak robił to mistrz Rolfingu, że można wydobyć długo duszone emocje, od których boli kręgosłup, że masaż tajski to joga dla leniwych, że sama masażystka od ma-uri opowiadając o tym polinezyjskim masażu i jego działaniu może tak naenergetyzować słuchacza. Wyszłam zachwycona i zafascynowana. I znów poczułam, że tak, to jest to.
A dziś 16 km, z czego 12 w szybkim tempie. Więc rano.Wokół Lasu, żeby było w miarę równo. Zapach słodkiej czeremchy odurzał. Świt to pora zwierzaków - zające, dzik chrumnął z oburzeniem i szmyrgnął w las, sarny.. No i ptaki. Już mogą służyć jako budzik swoim pitu, pitu. W ogrodzie spora grupka szpaków i kosów urzęduje, a gdy przechodzę ścieżką - chowają się pod ścięte gałęzie. Też bażant wpada, dawno nie widziany. Kiedyś, jak jeszcze było tu więcej terenu a mniej domów, to pod oknem łazienki sypało im się zimą owies ze stajni. I było ich całkiem sporo.
Powinnam ten BC utrzymywać w pewnym tempie, wzięłam w tym celu telefon z endomondo, ale oczywiście nie umiem z nim współpracować - noszę go w skarpetce w kieszeni odkąd zaczął sam dzwonić do kogoś. Więc otwarcie kieszeni, wyjęcie, zsunięcie skarpetki, włączenie, odblokowanie ekranu  - wszystko w szybkim biegu - po to by sprawdzić, czy to jest to tempo. A tempo się zmienia jak chce i trudno tak precyzyjnie kontrolować. To już machnęłam ręką, schowałam i resztę na wyczucie, tylko sprawdzałam dystans.Oczywiście wyciął mi numer i sam sobie pauzę wcisnął.. Pewnie łatwiej manewrować tym czymś na ręce, cóż mam nadzieję cichą, że może kiedyś uda się w jakimś biegu wylosować zegarek z gps. Bo wydawać kilku paczek na coś, co rzadko używam nie mam zamiaru. Wolę  biegać na wyczucie, na oddech a nie pod cyferki.
"Cyfra jest rydwanem szczurów.." czytam teraz książkę Wojtka Kurtyki "Chiński Maharadża". Mimo,że o wspinaniu, to czuję ją blisko siebie:
"Tak właśnie rodzi się opętanie cyfrą. Dopada każdą szlachetną dyscyplinę: poezję, muzykę i trud naukowca. Cyfra jest podstępną alfonsicą, która w zamian za miłość naszego życia podsuwa ponętną kurwę - sławę. Ta dziwka czyni z nas wygłodzone widma pożądające jedynego ścierwa - uznania i zaszczytu. Wprawdzie ścierwo-zaszczyt karmi widmo, lecz głodu nie syci."
Czy muszę dodawać coś więcej?
Zwis ze szmaty to ćwiczenie wspinaczy - chodzi podciągnięcie się na jednej ręce na drążku z zupełnego luzu - czyli "szmaty". Nie, nie robię tego jeszcze. W ogóle ogólnorozwojówka leży u mnie i kwiczy cienkim głosem. Ale chodzi o to, że dzięki tej książce ujrzałam ludzką twarz Dżemu (to tez jest w książce) - strachów, obaw kogoś, kto naprawdę dokonał wiele. I mógłby się napuszyć, nadąć, napisać chodzącą po 50 zeta książkę o tym jak Autor zdobył tyle szczytów, a ludzi tłum kupiłby książkę pięknie wydaną, ze zdjęciami Gór i Zdobywców i stałaby na półkach przyciągając imprezową uwagę gości gospodarza i wyrabiając u nich zdanie - "o, ten to się interesuje alpinizmem, twardy gość". A tymczasem: "Wyraźniej niż kiedykolwiek zaznaczyła się wokół mnie granica mroku, którego nie byłem w stanie przejrzeć. Skrywało się w nim coś, co było częścią mnie, lecz wymykało się mojej woli i poznaniu. Co gorsza, to coś było nieobliczalne."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz