poniedziałek, 22 października 2012

Maraton.

I jeszcze się dziwię - i to już? Ten słynny, otoczony nimbem tajemniczości, wyobrażeniami ściany na 36km, BPSem, solanką, przykazaniami co jeść przed, mdleniem na mecie, problemami z chodzeniem - to TEN maraton przebiegłam? Fakt, że wyskoczyłam znad książek, w głowie się jeszcze turlały aminokwasy, przyczepy mięśnia czworobocznego, płaszczyzna strzałkowa, że miałam w planach być w tę sobotę na seminarium z SiJo Lung Tingiem z Chin.I ten Maraton Kampinoski, organizowany przez ulubione ekobiegi.pl, gdzieś tam się pojawił, wywołał uczucie - ech, pobiegłabym  swój pierwszy maraton właśnie tu - pojawiła się mała frustracja, że znów muszę wybierać między bieganiem a WT... Kwestia finansowa jednak po jakimś czasie zweryfikowała plany i tak też znienacka znalazłam się w Puszczy..

środa, 3 października 2012

Czy fizjoterapeuci biegają?

Gdy już wiedzą jak organizm funkcjonuje i że mocny wysiłek fizyczny - a takim jest trening, uszkadza komórki?
Zaczęłam studia na fizjoterapii. Tak mnie ciąg zdarzeń w życiu poprowadził, że w wieku 35 lat wylądowałam znów w szkolnej ławce. I choć strach jest duży, fascynacja na razie większa. Nawet ta nieszczęsną biochemię chciałabym zrozumieć - nie nauczyć się - zrozumieć. Mam świetną wykładowczynię z anatomii - każdy wykład trzyma w napięciu i oczekiwaniu jak dobry kryminał. Dziś aż ciarki mnie przeszły, gdy dowiedziałam się jak pracują limfocyty T.
Trochę się działo podczas mojej niebytności blogowej, bieganie w lasach niderlandzkich, Bieg 7 Dolin na 33km, kibicowanie na Maratonie Warszawskim..Niestety Limanowa mnie ominęła. z przyczyn organizacyjno-studenckich.
Ale B7D..Fantastyczny. Start o 3ej nad ranem, dreptanie w świetle czołówek - mój świat był w zasięgu malej plamy światła, otaczała mnie noc .Już wiem,że muszę zainwestować w inną lampkę, bo ta nabiła mi guza na środku czoła. Do ostatniej prawie chwili nie byłam pewna czy wystartuję - świeżo po kontuzjach, nie byłam przygotowana - zero długich wybiegań, górek..Jedynie te plus minus 25km w pucharze maratonu napawało nadzieją, że dam radę. Ale lasek Sobieskiego to nie pasmo Jaworzyny.. Biegłam cały czas - na podbiegach mijałam, na zbiegach mnie mijano.Ale to na początku, bo gdy świt nastał.. W poprzednim życiu musiałam być kozicą - uwielbiam to lecenie z góry na bij zabij, oczy łzawią od wiatru, prawie nie widzę korzeni, drogę biorę na wyczucie i nadzieję, ze nie wywinę orła. Do Hali Łabowskiej oszczędzałam siły, pamiętając o rozmowie z ultramaratończykiem, który już od tygodnia siedział w Krynicy i wspominał o dwóch ostrych podbiegach za Halą. Posiliwszy się garścią rodzynek i kubkiem herbaty pognałam dalej zostawiając za sobą denerwującą mnie parę i przemądrzałego typa. Zbieg do Rytra był już na maksa - zabolalo kolano.Ale 3 km asfaltu do hotelu Perła Południa..podciął mi skrzydła o nogach już nie mówiąc.Ledwo co dreptałam i za każdym zakrętem wypatrywałam owej Perły. Nie szłam, ale też ledwo biegłam. Bogom dziękowałam, że to tylko ten odcinek - te 33km, choć w rzeczywistości było 36km. Nic by mnie nie zmusiło do dalszego biegu asfaltem. Muszę pamiętać o tej pierwszej lekcji pokory na przyszły rok. Bo oczywiście złapałam bakcyla..Seteczka. A, że zajęłam teraz drugie miejsce..nie trenując, to mam apetyt na więcej. W marzeniach dobiegam do mety po 100 km jako pierwsza kobieta..
Więc trenujemy, trenujemy, trenujemy. I dbamy o siebie - bo bez tego ani rusz. Jak mawiał mój eks-trener - człowiek nie jest stworzony do sportu. To niedźwiedź może podnieść ogromna kłodę bez żadnego przygotowania, to gepard może ruszyć z miejsca i biec z zawrotną prędkością. Ale nie człowiek. Trzeba organizm brać pod włos, aby sam chciał się męczyć.
I na deser - świetny wpis Justyny Kowalczyk http://justynakowalczyk.natemat.pl/33551,zboczenia-dlugodystansowca