czwartek, 7 listopada 2013

Atak na puchar czyli historia kryminalna II Maratonu Kampinoskiego

W ostatni weekend października, jak donoszą nasi dziennikarze śledczy, w podwarszawskim Kampinosie zdażyła się mrożąca krew w żyłach sensacyja. Znana persona warszawskiego półświatka, szara eminencja gangsterskiej Warszawy,ale zawsze wymykająca się policyjnym obławom, nieuchwytna Marta P. znów pojawila się na szpaltach kryminalnych rubryk warszawskich gazet. Po ostatniej aferze diamentowego diademu Jolanty Kwaśniewskiej zniknęła z, wydawałoby sie, powierzchni ziemi. Najlepsi detektywi, ani obdarzone najlepszymi nosami psy gończe nie były w stanie wpaść na jej trop. Plotki głosiły, że ta żądna błyskotek, sprytna kobieta porwała się na klejnoty koronne maharadży Lomi-Lomi i zlapana na gorącym uczynku została rzucona chomikom na pożarcie;ktoś też widział ją jesienią zajadającą kasztany na placu Pigalle. Posłuchajmy jednak, co sama podejrzana o kradzież bursztynowej komnaty mówiła w kampinoskim lesie. W sobotę, w Dziekanowie Leśnym zorganizowano, jak rok uprzednio kameralny bieg na dystans maratonu i półmaratonu. Zjawiła sie śmietanka okolicznych biegaczy, zwlaszcza dumna kobieca reprezentacja Ścieżki Biegowej Pole Mokotowskie (męska chorowala albo piła piwo). Nasze trzy boginie parkowych ścieżek, Najady tartanu ochoczo zerwały się skoro świt z cieplutkich łóżek, by dotrzeć przez mleczną mgłę tam, gdzie wrony zawracają. Dwie z nich, Marzena i Tamara, zjawiły sie bronić tytułów zeszłej edycji czyli 2go i 3go miejsca. Wypinaly brzuchy z VIPowskim numerami startowymi, na których widniały ich nazwiska. Natomiast trzecia tajemnicza bohaterka, o imieniu Marta, uparcie pozostawała przy wersji, że nie trenowała za dużo, że to jej pierwszy maraton, że jeszcze nie wie, czy wystartować, że pracowała fizycznie w dalekiej Norwegii i cos tam tylko truchtała. Krótko mówiąc, osoba ta, starala się na wszystkich, a zwłaszcza na swych towarzyszkach, wywrzeć wrażenie, że nie wie, nie rozumie, nie dobiegnie, ma dwie lewe nogi. Bystra i nie w ciemię bita pretendentka do podium, Tamara, skomentowała z ciepłem i sympatią dla koleżanki w głosie - "a spróbuj mnie wyprzedzić". Druga pretendentka, Marzena strzelała tylko umalowanym  okiem i tajemniczymi uśmiechami po biegowej gawiedzi.
Maraton startował o 9ej rano, w liczbie ponad 80 osób, półmaraton pół godziny później - 300 osob. Oddamy teraz głos jedynej pozostałej ledwo przy życiu bohaterce śmiertelnego pojedynku, jaki rozegrał się owego feralnego dnia na ścieżkach Puszczy Kampinoskiej:
"Było zimno diabelnie,ręce grabiały od samego patrzenia. Jaką miałam politykę biegu? Wystartować i na szerokim odcinku ok 1 km lecieć szybciej, bo później jest kilka kilometrów kiszki, gdzie wszyscy zwalniają,zeby sie na korzonkach nie obalić.Więc  wystartowałam, lecę i lecę i sie dziwie, ze jestem cały czas na prowadzeniu wśród kobiet, przede mną około 12 facetów pognalo. Przez moment pomyślałam, jak fajnie lecieć w czołówce. I po chwili znalazłam sie sama w lesie, za mną nikogo, przede mną nikogo. Tylko ja i las po pas. I łosie. I tak parę kilometrów minęło w tym miłym towarzystwie. Około 10 km się zagęściło, jakieś przetasowania. Słyszę za sobą czyjeś lekkie kroki od dłuższego czasu.Skradające się. Zastanawiam się do jakiej płci należą i jakie zamiary żywią.I na długiej, piaszczystej prostej, na paluszkach jak szpieg z krainy deszczowców, przemyka z boku ona. Marta P.Ze skromnością i skruchą w głosie, ale zdradzieckim triumfem na twarzy rzuca, że przeprasza, ale wolniej nie umie. I mija mnie. Rzeczywiście krok mamy podobny, ale to nie znaczy, żeby mnie wyprzedzać. Pokerowym, spokojnym, obojętnie chłodnym to-nic-dla-mnie-nie-znaczy, głosem odpowiadam :"spoko, leć, jak jesteś mocna." Ale gdyby się wtedy nieopatrznie odwróciła, zobaczyłaby Furię, Demona Wyścigu z Najczarniejszych Snów.Holenderska krew sie we mnie zagotowała, oczy zaszły bielmem, spomiędzy warg wysuneły się kły gotowe zagryźć i wypluć bez przeżucia, u nóg wyrosły szpony orła bielika walczącego o ostatniego królika na ziemi do nakarmienia swojego potomstwa. Chlasnęłam ze świstem ogonem łamiąc dwie dorodne sosny i zmełłam przekleństwo, które zamieniało koleżankę z klubu w dżdżownicę z dysplazją stawu biodrowego.
Lecimy dalej, dystans między nami ten sam. Okazja się zdarza przy wodopoju, M się zatrzymuje, ja nie, chwytam kubek i śmigam obok. Teraz role się odwróciły, z myśliwego stalam sie zwierzyną.Na kolejnym punkcie kontrolnym słyszę gdzieś niepokojąco blisko kobiecy głos podający numer. Dobiegam kolejnych zawodników. W głowie lekka panika, za szybko biegnę, to maraton, słynna ściana i td. Co ja wyprawiam? Przede mną biegnie Łoś, za mną Szafa Grająca. Nadajemy szybkie tempo. Szafa doprowadza mnie do szewskiej pasji - gra mu głupkowata muzyczka na głos, pika jakieś ustrojstwo, szarpie się z plecakiem, byłam świadkiem jak dwa razy manipulując pzy swoim oporządzeniu wywinął koncertowego orła. Teraz słysząc jakieś potknięcia za plecami, nerwowo się wzdrygam, czekając, aż zwalając się z nóg zahaczy o mnie. Puszczam go, staram się biec dalej, ale on uparcie sie przykleił. Zwolnić nie mogę, bo gdzies tam Marta P.dyszy na plecach, przyspieszyć, to juz byłaby przesada, bo i tak szybko biegnę i sie zajadę. Wreszcie, 20 km, zostawiam go u wodopoju. Teraz najładniejsza trasa, zielono od mchu, ale tez trudna bo pofałdowana. Dalej nie wiem jak sytuacja za plecami, na ile ta M jest mocna po tej Norwegii i gdzie reszta lasek? Czy to mozliwe bym prowadziła od początku (prawie..) do końca maratonu? W momentach kryzysu wyobrażam sobie jak wbiegam na ostatnią prostą w szpalerze wiwatującego tłumu, zrywam wstęgę na mecie.. Znienacka pojawia sie zakręt na zielony szlak, tu zaczyny się najgorszy, ciągnący się jak flaki z olejem odcinek 11,5 km. Biegniesz i biegniesz i droga wpada w jakąś niekończącą się czasoprzestrzeń.A ty jesteś Syzyfem, którego praca nigdy sie nie kończy. Czwórki daja znać, łydki tez juz zbite, staram się nie zwalniać, trzymac to tempo, choc głowa już daje sygnały,  ze najlepiej to się zatrzymać. Przypominam sobie słowa z książki Kiliana Jorneta: "Ból nie istnieje, on jest tylko w twojej głowie. Spraw, by to twoi rywale cierpieli. Zabij ich" Czy ja chcę wygrać? Tak naprawdę, chcę? Czy znów - jak wygram przy okazji to dobrze..jak będzie,tak będzie..
Sporo grupowych wycieczek, jakies dzieci przybijające piątki, ale z rzadka ktoś kibicuje, raczej nadęci, że muszą zejść by mnie przepuścić. Mijam kilku zawodników. No gdzie te ostatnie kilometry i mostek..? Każdy przeswit w oddali wydaje się, że to już ten zakręt z ostatnią prostą. Ktos robi zdjęcia, gratuluje, chcę powiedzieć, że jeszcze nic pewnego, jeszcze się wszystko może zdarzyć.Wreszcie, jest zakręt, ale żywego ducha, w zeszłym roku już stali tu kibice. Ostanie 900m, w oddali majaczy dmuchana meta, biegnę sama.Jakby w ogóle nie było wyścigu, gdzieś przy mecie wreszcie grupka ludzi coś krzyczy, jakiś czas mi miga, ale nie jestem w stanie odczytać.Przekraczam rozpędem gumowy pas, prawie wpadam głowa w dziewczynę z medalami. 3.31:56 - własnym oczom nie wierzę, w zeszłym roku zdychając 4 godz mi zajęło."
Po jakimś czasie (3.50) wbiega Marta P jako 4ta kobieta.I po następnym 4.13 - Marzena. Ścieżka w euforii powyścigowej. Wzajemnych uscisków i poklepywań nie ma końca. Ceremonia wręczenia nagród, zdjęcia, autografy..Wydawałoby się, że już wszystko, co się miało  wydarzyć, się wydarzyło,ale..Marta P. nie zasypuje gruszek w popiele, czeka na dogodna okazję i..pod pretekstem zrobienia zdjęcia do rodzinnego albumu, wykorzystuje ostatnią dogodność oraz swoją mamę aby zdobyc puchar naszej zwyciężczyni.I to zdjęcie, nasz dzielny reporter zdobył ryzykując życie, zdrowie i godność osobistą. Wydawałoby się, że Marta P. przylapana na gorącym uczynku i rozpoznana zaprzestanie swojego procederu, ale, proszę Państwa, nalezy pamiętać, że mamy do czynienia z przebiegłą kobietą o stu i jednej twarzy.Strzeżcie się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz