niedziela, 29 grudnia 2013

Falenica - odsłona druga.

Ciekawe czyj to był pacemaker.. Wiosenne ścieżki, słońce miejscami oślepialo i trzeba było uważać, żeby nie wpaść na drzewo. Mniej ludzi, bo okres międzyświąteczny. I znowu szybciej - 44.47 wg mojego stopera, tym razem nie zapomniałam go wyłączyć na mecie.Chyba trzecia dobiegłam.Ale..znów niedosyt..Chyba za dużo kalkulacji i asekuracji. Różowe podkolanówki wyprzedziły na 2 okrążeniu, i pozwoliłam im zniknąć z oczu. Na ostatnim przyspieszyłam, bo wyobraziłam sobie, że ktoś mnie goni. Może powinnam, jak wcześniej, stawac na froncie, nie przejmując się przepychającymi facetami i ruszać z kopyta, a potem zwalniać, zeby się nie zajechać, ale trzymać w miarę ostre tempo i zobaczyć co z tego wyjdzie, na ile mnie stać.Bo stać mnie na więcej, tylko organizm lubi tą bezpieczną strefę komfortu. Po biegu ciepła herbata, ponoc tez ciepły izotonik był. Słońce, ciepło, przyjemnie..ciekawe, która falenica będzie w śniegu..

niedziela, 15 grudnia 2013

Falenickie wydmy.

Po roku powrót na falenicką Golgotę. W zeszłym roku byłam raz, bujałam się z kontuzją, zniechęcił mnie też tłum, który się pojawił na wąskich, piaszczystych ścieżkach. Dwa lata temu miałam wysoką lokatę w cyklu a ostatni bieg wygrałam, i to nie z byle kim - Anią Górnicką - Antonowicz. Szczęście, że nie wiedziałam, kto za mną wtedy biegnie.. Po biegu dwa dni chorowałam, ale radość niesamowita. I czas też - 46.30.
Wczoraj powróciłam do Falenicy, bieg jak zwykle w sobotę, jak zwykle przepychanie się przez sobotni targ, opodal pyszna cukiernia, do której zawsze po biegu się wpada - dla części to motywacja do przyjazdu. No i tłumy..biegaczy, trzy stanowiska do zapisów na 10 km, oprócz tego tez są rozgrywane biegi na orientację - potem , na trasie, zazdrośnie patrzyłam na pojedyncze sztuki albo pary biegnące swobodnie po lesie, w poszukiwaniu punktu kontrolnego, bez udziału w grupie bizonów rozdeptujących wydmy. Hurraoptymistycznie zapisałam się do najszybszej grupy na 10 km - zdeklarowanych pokonać te 21 podbiegów w mniej niż 48 min. Jadąc trochę wątpiłam, pamiętałam jak Golgota potrafi sponiewierać. Ustawiłam się na starcie bliżej czołówki, żeby nie dać się zahamować zaraz, ale obawy były nieuzasadnione. Ruszyli z kopyta.Wszyscy pognali jakby wilcy gonili. Przelatywał obok mnie tabun chłopa, różowych lasek, a ja pozostawałam w zdziwieniu - tacy mocni? żeby tak zacząć? Nie znam tych twarzy, może rzeczywiście się sporo pozmieniało od mojej bytności.. Biegnę z boku, ale niełatwo, przepychanie, zarobiłam łokciem, dopiero 2 kółko się rozluźniło, zdziwiłam się, że tak szybko mi te pierwsze 7 górek minęło (co setka robi z człowieka..), na początku drugiego minęła mnie Ania G-A.- gdy Szefowa spytała dlaczego nie pobiegłam za nią..nie wiedziałam - fakt, przebiegłam ten bieg w komforcie, nie było dreszczy, mdłości i mroczków. Nie było ścigania. Drugie i trzecie kółko - wyprzedziłam tą Różową  Stajnię pewnego trenera, mijałam innych, czułam wtedy satysfakcję, że nie dałam się porwać tłumowi na początku. Falenica to może nie góry, ale też trzeba mieć wobec niej pokorę. Zrobili dobre oznaczenia na drzewach, nawet za dobre - strzałek naćkane, że ślepy by się nie zgubił, do tego jeszcze słupki z kilometrażem jak w parku. Tak, zmieniła  się ta kameralna Falenica.. Na mecie zapomniałam wyłączyć  stoper, Ania dobiegła krótko przede mną, szkoda, że jej nie widziałam bobym się ścigała. Czas - albo 46 min albo ciut przed - na razie najszybsza dyszka tutaj, dobrze wróży, bo na komforcie. Jestem z jednej strony bardzo zadowolona, ale z drugiej..nie bardzo - bo nie było TEGO uczucia, gdy przekraczam granice swojego ciała, psychiki, fizjologii, gdy czuje, że już nie mogę, a przyspieszam.. To najokropniejsze uczucie pod słońcem i ..najcudowniejsze.
Czas 45.44!! Gepard powrócił.