niedziela, 5 sierpnia 2012

Marines nie spadają z jabłonek.

Wpis na blogu PK4.pl  http://pk4.pl/2012/07/29/sila-konsekwencji-czyli-o-tym-jak-prawie-zostalem-mistrzem-swiata/-też mogłabym się pod nim podpisać. "Czasem może ci się wydawać, że nic nie osiągasz, że tylko przegrywasz, że jesteś wciąż w tym samym miejscu. To nieprawda. Uczysz się, rozwijasz, gromadzisz budulec. Bywa, że najcenniejszą rzeczą w naszym życiu, znacznie cenniejszą niż kolejne błyszczące plany i wizje, są gruzy jakie zostały po kolejnych niepowodzeniach (…)"
Śledzę blog Grzegorza od dłuższego czasu i widzę ile pracy i energii wkładał w swoje treningi, starty, potem w swoje dziecko - sklep internetowy dla biegaczy.
Siła konsekwencji, prowadzenia planu od początku do końca - to tez moja pięta/ścięgno Achillesa. Też myślę, że takim komandosom wytrenowanym, wyszkolonym w posłuchu jest łatwiej. Rozkaz musi być wykonany, nie ma, że boli. Masz trening - wychodzisz. 
Gdy przeszło rok temu weszłam w dryl  zawodniczy, czułam w sobie straszne napięcie. Z jednej strony rezygnacja z wyjść, spotkań towarzyskich (nie żebym była jakimś lwem salonowym..), alpejskie kombinacje w tworzeniu dnia pod trening, żeby wszystko zmieścić - praca, bieganie, wing tsun, obowiązki domowe i jeszcze odpocząć.. Dbać o pełne posiłki, gdy brak kasy.. Ciężko było. Ale też satysfakcjonująco, gdy przypomnę sobie wyjazd w Tatry i wybieganie z Małego Cichego do Murowańca i wyżej, do Stawów. I te widoki..I to zmęczenie.. Tęsknię za górami.
Potem trochę się spieprzyło na wszystkich frontach i bieganie szło ledwo, ledwo. Motywacja częściej w dole niż w górze. Potem kontuzje - płaszczkowaty, napinacz powięzi, achilles. A człowiek chce do przodu, rozwijać się, nie zatrzymywać. Unieruchomiona na ponad dwa miesiące, a wcześniej te treningi też nie wyglądały najlepiej, dopiero zaczęłam truchtać. No i choróbsko jakieś się przyplątało. Takie rzeczy wkurzają, zadajesz sobie pytania czy w ogóle warto dalej? Jestem coraz mniej młoda, może osiągnęłam co miałam osiągnąć? Generalnie zaczyna się użalanie i zgrzytanie zębów. Wytrenowani Marines nie mają wątpliwości.
Wszystko zaczyna się w głowie. Na poziomie kwantów. I choroba i zdrowie. I porażki i wygrane. Tylko trzeba konsekwencji, nie jest ważne, że padniesz na deski, ważne, żeby z nich wstać. Wymyślam sobie teraz, że mogę być jeszcze dobra w bieganiu - ultra stoją otworem. To nic, że w tym roku nie udało się z Kieratem, Rzeźnikiem, nawet ze Świdrem. Jesień i zima to będzie spokojne budowanie bazy. Mam tak, niestety, że inne rzeczy dziejące się w życiu źle wytrącają mnie też z równowagi treningowej. Łapię doła jak kosmos. Psychika powiązana z fizjo. Ale wszystko w głowie - o tym się przekonałam właśnie biegając. I wygrywając z mistrzynią Polski BnO. Więc wszystko jeszcze możliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz